Nadal szukasz pomysłu na MAJÓWKĘ? Sprawdź ostatnie otwarte grupy! »
Blisko natury

Trzewikodziób na szczęście

26 lipca 2022
Jeszcze czuję afrykański zapach gorącego kurzu przeplatanego zapachem spotykanych zwierząt.

Zdjęcie: Joanna Antkowska 

Po powrocie z Ugandy

Jeszcze słyszę śpiew ptaków, szczególnie tych nad jeziorem Bunyonyi, zwanym jeziorem małych ptaków. Ich śpiew obudził mnie w nocy i ponownie o poranku.

Jeszcze czuję bicie swojego serca podczas bliskich spotkań z szympansami w Parku Narodowym Kibale, potężnymi słoniami i dostojnymi żyrafami. Przypominam sobie każdą minutę z godziny spędzonej z gorylami w nieprzeniknionym lesie Bwindi w Ugandzie - kraju środkowej Afryki. Krajsu, do którego chcę wracać by czuć, że życie w naturze jest piękne i tak inne niż to, które stworzyliśmy sobie w "naszej" Europie. 

Zamykam oczy i widzę zachody słońca - niesamowicie piękne, mieniące się różnymi barwami, w tym zielonym. Jakby zjawisko zorzy polarnej pokazało się na równiku. 

Uwielbiałam w Ugandzie 

Uwielbiałam patrzeć na banany przewożone na rowerach, motocyklach, wielkich ciężarówkach matoke, czy przenoszone na głowach ludzi. 

Uwielbiałam przyglądać się straganom pełnym dorodnych awokado, mango, arbuzów, ananasów i bananów - tych malutkich, słodkich i tych przeznaczonych do smażenia, zielonych. Tak jak zielona jest Uganda.  

Uwielbiałam też krajobraz pól herbacianych i plantacje kawy. Myślałam wtedy, że Uganda mogłaby wyżywić całą Afrykę, gdyby tylko była dobrze prowadzona gospodarczo. Pada tu obficie co trzy miesiące, wystarczy na dobre zbiory plonów.  

Zdjęcie: Maciej Płużyński 

Trzewikodziób na szczęście 

Nasza podróż rozpoczęła się deszczem tak solidnym, że byliśmy przerażeni i zmartwieni. 

Przylecieliśmy do Entebbe nad jeziorem Wiktoria - miasta, które jest siedzibą prezydenta kraju Yoweriego Museveniego. Objął on rządy po zamachu stanu i rządzi nieprzerwanie już od 30 lat, w pewnym sensie zapewniając stabilizację polityczną kraju. 

Nas polityka specjalnie nie interesowała. Intrygował nas za to występujący w tym rejonie duży drapieżny ptak - narażony na wyginięcie potomek dinozaura i tak do niego podobny trzewikodziób. 

Wyruszyliśmy więc na bagna jeziora Wiktorii. Z dużej łódki przesiedliśmy się do małych czółenek, by przedzierać się przez bagno odgarniając rosnące wszędzie fioletowe lilie wodne. 

Żyje tam około 10-15 osobników trzewikodzioba, więc radość ujrzenia jednego z nich była tym bardziej ogromna. Przygoda z trzewikodziobem do końca wyprawy została wspomnieniem w naszym rozmowach. 

Sądziliśmy nawet, że to właśnie ów ptak sprawił, że potem mieliśmy szczęście do niesamowitych spotkań ze zwierzętami w Parku Murchinson Falls, a następnie w Queen Elizabeth Park (nazwanym tak na część Królowej Elżbiety, która pokochała ten park i zażyczyła sobie, by nazwać go jej imieniem - tak przekazują to mieszkańcy). Szczęście dopisało nam również w Parku  Narodowym Kibale - miejscu występowania szympansów oraz w lesie Bwindi, czyli królestwie goryli. 

Przeżywaliśmy wspaniałe momenty w oczekiwaniu na najważniejszą atrakcję. 

Zdjęcie: Joanna Antkowska

Safari 

Safari zawsze jest inne, nigdy nie wiemy co wydarzy się za chwilę. 

Przechodząca przed nami hiena, oświetlona lampami naszych samochodów terenowych. Wielkie stado żyraf poruszających się z gracją, przytulających się do siebie i tak dobrze oświetlonych słońcem na tle Nilu. Te magiczne sceny sprawiły, że nie mogliśmy przestać robić zdjęć, a jednocześnie milczeliśmy w zachwycie.

Afrykański słoń przywitał nas z kolei u bram wjazdu na Ishaka Road, części Parku Queen Elizabeth, gdzie można wypatrywać lwów odpoczywających na drzewach. Nam zamiast lwa na drzewie dane było zobaczyć lamparta, ale widok był tak cudowny, że całkowicie to rekompensował.

Białe nosorożce 

Wymarłe nosorożce białe zostały przywrócone w Ugandzie w Ziwa Rhino Sanctuary. To tutaj odbyliśmy pieszą wędrówkę po sawannie do zwierząt żyjących teraz na wolności, a podglądanych przez turystów w towarzystwie strażników. Dbają oni o bezpieczeństwo nosorożców chroniąc je przed największym wrogiem, którym niestety jest... człowiek. Grupy przestępcze z Azji zlecają kłusownikom zabijanie nosorożców w celu pozyskania ich rogu. Azjatycka medycyna stosuje sproszkowany róg jako środek na potencję. 

Nazwa "biały nosorożec" została kiedyś mylnie przetłumaczona, bowiem pochodzi od słowa wide - szeroki, zwracając uwagę na szeroką wargę zwierzęcia, a nie white - biały. Analogicznie czarnym nosorożcem nazwano osobnika o spiczastym nosie. 

Zdjęcie: Joanna Antkowska

Goryle górskie

Goryle górskie były głównym celem naszej wyprawy. Podróż do Lasu Bwindi to podróż w górę. Mijając pola upraw herbaty wjeżdżamy jeepem na wysokość 2 400 m n.p.m. Wreszcie w Afryce jest chłodno! Nasza lodge to zbudowane na palach domki z widokiem na nieprzenikniony równikowy las. Wieczorem w cudownej ciszy patrzymy w dal i myślimy tylko o gorylach, które są tak blisko nas. 

Mimo, że te człekokształtne małpy walczą o przetrwanie, obecnie doświadczają prawdziwego baby boomu. W ostatnim czasie, po pandemii, urodziło się około 10 małych goryli. Pewnie jest to efekt braku turystów. Zwierzęta zostawione w spokoju miały mniej stresu, a tym samym czuły chęć wychowania potomstwa. Trzeba sobie jednak powiedzieć jasno, że bez turystów nie będzie w Ugandzie pieniędzy na ochronę przed kłusownikami. W 2018 zabójca goryla przyznał się do winy i został skazany na 11 lat więzienia, co świadczy o tym, że strażnicy i państwo jest czujne.

Wcześnie rano, po zjedzeniu rolexów na śniadanie wyruszyliśmy na wędrówkę przez gęsty las (rolexy to narodowe danie Ugandy -naleśnik zwinięty z warzywami lub innymi dodatkami).

Rodzina goryli nie była daleko. Nasi przewodnicy mieli maczety i z ich pomocą przedzieraliśmy się przez las. Było gęsto, bez ścieżek, a przez to pięknie i tajemniczo. Kiedy byliśmy już w pobliżu założyliśmy maseczki. Goryle mogą złapać od nas przeziębienie, a przechodzą to bardzo źle.

Pierwsze momenty były bardzo emocjonujące. Goryl chciał się z nami bawić - uderzył lapami o podłoże, następnie podszedł w naszym kierunku i delikatnie odepchnął jedną z nas. W lekkim przerażeniu, jednak zupełnie bez słowa, zaczęliśmy się wycofywać. 

Później przewodnicy prowadzili nas za gorylami. Byliśmy bardzo blisko i obserwowaliśmy ich zachowania. Również maluchy, które były z mamami. Kolejny, śmielszy kontakt to nieudana próba zdobycia maskotki przytroczonej do plecaka jednej z uczestniczek naszej wyprawy. Na koniec jeden z naszych turystów dostał solidnego kopniaka. Ponoć na szczęście, więc będzie mu się powodzić!

Na sam koniec naszym oczom ukazał się samiec alfa ze srebnym pasem na plecach. Wszystkie samce goryli mają taki pas, a pojawia się on dopiero około 13 roku życia. Gdy przechodził obok mnie wpatrywałam się tak dokładnie, że zupełnie zapomniałam o zrobieniu zdjęcia.

Z Bwindi jechaliśmy nad jezioro Bunyonyi podekscytowani i zachwyceni. Bliskie spotkania z gorylami spełniły nasze najśmielsze oczekiwania. Nadszedł czas na odpoczynek i spotkania z ludźmi Ugandy. 

Ale o tym to już w kolejnym opowiadaniu. O losach pewnej wioski nad jeziorem Bunyonyi o dźwięcznej nazwie Kakoko. 

Zdjęcie: Maciej Płużyński 

Zdjęcie: Agnieszka Kazimierowska

Tekst: Joanna Antkowska

Wyprawa: Uganda: Planeta małp