Poznałam Yosię – nauczyciela z małej wioski Kakoko, leżącej nad brzegiem jeziora. Od razu dał się poznać jako ktoś niezwykle serdeczny, otwarty i zaangażowany. Dzięki niemu trafiliśmy do miejsc, do których sami nigdy byśmy nie dotarli – do lokalnych domów, do szkoły, do codzienności mieszkańców. Spotkaliśmy dzieci, rodziców, nauczycieli. Zobaczyliśmy, jak naprawdę wygląda życie w tej części Ugandy.
W pewnym momencie dzieci z lokalnej szkoły przygotowały dla nas występ. Śpiewały i tańczyły – z radością, z zaangażowaniem, z takim światłem w oczach, że trudno było powstrzymać łzy. Choć to były to proste, dziecinne piosenki, miało się wrażenie, że śpiewają właśnie do nas. Do grupy białych podróżników, którzy przyjechali tylko na chwilę, a zostali z sercem na dłoni.
Byliśmy poruszeni. Ze wzruszenia, z wdzięczności, z poczucia, że jesteśmy w miejscu, w którym dzieje się coś ważnego. Przywieźliśmy ze sobą zapasy – ryż, mąkę kukurydzianą, cukier, słodycze, ubrania, buty, piłki. Radość dzieci była ogromna. A potem usiedliśmy razem przy poczęstunku: lokalne naleśniki z bananów i napój, którego smak... niech zostanie ugandyjską tajemnicą.
To, co jednak najważniejszego we mnie zostało to poczucie, że tym dzieciom można realnie pomóc. Z poprzednią grupą objęliśmy opieką czworo dzieci — opłacając im szkołę. 30 dolarów na semestr — tyle wystarczy, by dziecko mogło się uczyć i odciążyć rodzinę. W święta — na Wielkanoc i Boże Narodzenie — przesyłamy Yosiowi trochę pieniędzy. Robi dla dzieci małe przyjęcie. Jest śmiech, muzyka, ciastka. Czasem małe cuda zaczynają się od prostych rzeczy.
W Kakoko jest dużo dzieci - ich codziennym wyzwaniem jest ich droga do szkoły. Żeby się do niej dostać, muszą przeprawiać się przez jezioro – łodziami, które często są w kiepskim stanie. Większość z nich nie umie pływać. Nie mają kamizelek ratunkowych. A jednak dzień w dzień wsiadają do łódek i płyną.
Wiedziałam, że nie zmienię wszystkiego. Nie zbuduję mostu. Nie naprawię całego systemu. Ale mogłam zrobić coś prostego – kupić kamizelki ratunkowe. I dać tym dzieciom choć odrobinę większego bezpieczeństwa. Tak narodził się projekt, który – dzięki wsparciu Kiribati Club – dziś staje się rzeczywistością.
30 kamizelek nadziei
W lipcu przekażemy do szkoły w Kakoko 30 solidnych, porządnych kamizelek ratunkowych. Tyle wystarczy, by każde dziecko, które codziennie pokonuje wodną trasę do szkoły, mogło to robić bezpieczniej. Kamizelki trafią bezpośrednio do dyrektora szkoły, a nasz pilot – wraz z grupą podróżników Kiribati Club – odwiedzi to miejsce osobiście. Spotkają się z Yosią. Będą mogli poznać dzieci i zobaczyć jak wygląda ich codzienne życie.
To nie będzie kolejna atrakcja z programu. To będzie spotkanie ludzi z dwóch różnych światów, których połączyła jedna myśl – że można zostawić po sobie coś dobrego.
Turystyka, która zostawia ślad
W Kiribati Club wierzymy, że podróż może być początkiem czegoś większego. Każde miejsce, które odwiedzamy, zostawia w nas ślad – ale my również zostawiamy coś po sobie. Nie chodzi o wielkie gesty. Chodzi o małe, realne działania, które mają sens tu i teraz.
Dzięki naszym podróżnikom, sympatykom i współpracownikom mogliśmy zrealizować ten projekt – bez pośredników, bez skomplikowanych procedur, za to z ogromną uważnością na lokalne potrzeby.
Nie prowadzimy fundacji. Nie zbieramy darowizn. Ale jeśli jesteś z nami w podróży, jesteś też częścią tej filozofii. Możemy zostawić więcej niż zdjęcie na Instagramie. Możemy zostawić kawałek serca – w Kakoko, nad Bunyonyi, w sercu Afryki.
___
Tekst: Joanna Antkowska-Dobrowolska