MAJÓWKA na styku mórz? Kierunek WYSPY OWCZE! Nie czekaj i złap ostatnie miejsca na wyprawę! »
Krajobraz i przestrzeń

Czerwone serce Australii

25 lutego 2013
Jak naprawdę powstała święta góra Aborygenów Uluru?

Jej naga sylwetka wyrasta z płaskiej jak blat stołu pustyni, porośniętej rzadkimi, wyschłymi kępkami traw. Odcina się niepokojąco od błękitnego nieba. Świt wita w ognistorudej szacie, a później, w zależności od pory dnia i pogody, zmienia kolor. Niezwykła góra Uluru, zwana też Ayers Rock, to bezbłędnie rozpoznawany symbol Australii. Nieważne, że przestano już uważać ją za największy monolit świata - bez wątpienia pozostała najbardziej wyjątkowa.

Słynna święta góra Aborygenów znajduje się w samym centrum Australii, w Parku Narodowym Uluru-Kata Tjuta. Pod koniec XIX wieku europejscy osadnicy nazwali ją Ayers Rock, ku czci Sir Henry- `ego Ayersa, ówczesnego premiera Australii Południowej. W latach 80-tych ubiegłego wieku zaczęto używać na szerszą skalę jej tubylczej nazwy – Uluru. Zbiegło się to z przekazaniem w 1985 roku prawa własności do niej społeczności Anangu, która związana jest z tym miejscem historycznie i kulturowo od wielu stuleci. Chociaż tubylcy niemal natychmiast przekazali swoją górę w dzierżawę australijskiemu rządowi na 99 lat, co zapewne było warunkiem, aby ten symboliczny akt uwłaszczenia doszedł do skutku, Aborygeni w coraz większym stopniu są traktowani jako gospodarze tej ziemi, a polityka parku narodowego zachęca odwiedzających poznania i respektowania ich zwyczajów oraz kultury.

FAKTY

Znany ze zdjęć i filmów trapezoidalny profil Uluru daje nam nieco mylne wyobrażenie o kształcie tej skalnej formacji. Oglądając ją z lotu ptaka odkrywamy, że ma podstawę zbliżoną do trójkąta. Zbudowana jest z piaskowca, a jej nagich ścian oraz wierzchołka nie porasta żadna roślinność. Ma 384 metry wysokości, 3.6 kilometra długości, oraz 8 kilometrów obwodu. Czerwone zabarwienie góra ta zawdzięcza dużej obecności tlenku żelaza w swoim składzie mineralnym. Fascynujący efekt wizualny podkreślana jest przez nagość i gładkość jej ścian oraz intensywne światło słońca. W zależności od pory dnia i pogody, ukazuje nam inne oblicze. Wcześnie rano wydaje się pomarańczowa, później brązowa, a wieczorem lśni ognistą czerwienią. W czasie burzy i ulewnych deszczy, które co prawda, jak to na pustyni, zdarzają się niezwykle rzadko, przybiera kolor fioletowy czy nawet czarny. Wbrew temu, co sądzono przez wiele lat, Uluru nie jest wcale największym monolitem na świecie.

Palma pierwszeństwa należy do Mount Augustus z Australii Zachodniej. Ayers Rock to przykład twardzielca. Oznacza to, że góra ta wyodrębniła się w efekcie zniszczenia otaczających ją skał, od których okazała się twardsza. Oczywiście, nawet najstarsi Aborygeni nie mogą tego pamiętać. Proces formowania Uluru zaczął się bagatelne…600 milionów lat temu. Wówczas to osady spływające wraz z deszczem z okolicznych wzniesień (po których dziś nie pozostało już nawet wspomnienie) akumulowały się w obniżeniach między nimi, a z biegiem czasu scementowały się, tworząc piaskowiec. Zgodnie z logiką, w trakcie formowania się tej skały, kolejne warstwy osadów układały się poziomo.  Dopiero w wyniku ruchów tektonicznych nastąpiło jej obrócenie o 90 stopni. Dlatego, patrząc na Uluru, możemy zauważyć, że składa się z pionowych „pasków”. Obecny wygląd góry to wynik procesów erozyjnych, toczących się przez ostatnie 30 milionów lat.

MITY

Tyle mówi nam współczesna nauka. Aborygeni Anangu mają jednak na temat powstania Uluru inną teorię. Góra ta powstała w Czasie Śnienia, czyli w okresie formowania znanego nam dzisiaj świata, który był wcześniej bezkształtny i niezamieszkany. Ziemię przemierzali wówczas Przodkowie, którzy tworzyli elementy krajobrazu, ożywionej przyrody oraz oczywiście także samych ludzi. Uluru to żywa rzeźba, ilustrująca wydarzenia z Czasu Śnienia, a każdy jej element – wyżłobienie, jaskinia, wąwóz czy sadzawka – jest pamiątką działań mitycznych kreatorów.

Istnieje wiele wersji tej historii, ale mają one część wspólną. Wynika z niej, że góra Uluru pojawiła się w wyniku krwawych wydarzeń. Dwa plemiona owych istot duchowych, zwanych Przodkami, zostały zaproszone przez trzecie na wspólne świętowanie. Goście jednak nigdy nie dotarli na miejsce. Plemię Węży - Kuniya, po drodze natknęło się na śpiące jaszczurki płci żeńskiej. Kobiety wydały im się tak atrakcyjne, że zdecydowali się je poślubić i zaniechali dalszej podróży. Z kolei plemię Mala – Szczurów Workowatych, z niewiadomych przyczyn w ogóle zrezygnowało z udziału w imprezie, decydując się na urządzenie własnych ceremonii. Dla plemienia gospodarzy – Windulka, czyli Nasion Drzewa Mulga, zlekceważenie ich zaproszenia było niesłychaną zniewagą. Skończyło się to wielką bitwą i okrutną rzezią. Zlana krwią ziemi napuchła ze smutku i wzrosła, stając się Uluru.

Wziąwszy pod uwagę, że Aborygeni naprawdę wierzą w tę historię, trudno się dziwić, że jest to dla nich obszar o znaczeniu sakralnym. Po dziś dzień w różnych częściach góry odprawiają swoje obrzędy. Niektóre zakątki przeznaczone są tylko dla mężczyzn, niektóre tylko dla kobiet. Idąc w ślady dziadów i pradziadów, Anangu kontynuują także ozdabianie nisz oraz płytkich jaskiń Uluru malowidłami. Niektóre spośród nich naskalnych sięgają setki, a może tysiące lat wstecz. Ponieważ jednak stare rysunki pokrywane są nowszymi, niemożliwe jest ich precyzyjne datowanie. Najczęstsze motywy jakie znajdujemy na ścianach zagłębień świętej góry to bumerangi, postacie ludzkie, oczka wodne oraz  abstrakcyjne symbole. Turyści mogą je oglądać, ale niektórych miejsc nie wolno fotografować.

 

WCHODZIĆ CZY NIE WCHODZIĆ

Dyskusyjna pozostaje kwestia wspinaczki na Uluru. Chociaż nie ma oficjalnego zakazu (stan na rok 2013), Aborygeni apelują do odwiedzających, aby tego nie robili. Wyposażona w łańcuchy trasa, po której można wejść na szczyt góry, to dla nich szlak Mala, mitycznych duchów Przodków. Tłumaczą każdemu, kto chce słuchać, że istotą bycia w tym miejscu i właściwego przeżycia tego doświadczenia nie jest wcale wdrapywanie się na górę.

Coraz więcej osób daje się przekonać, a nawet szczyci się zaniechaniem wspinaczki, zakładając koszulkę z napisem: „I didn`t climb Uluru”. Liczba zwiedzających, którzy decydują się podziwiać górę tylko z dołu, w ostatnich dwudziestu latach wzrosła o połowę w stosunku do statystyk z poprzedniego okresu. W roku 1990 spośród wszystkich zwiedzających aż 74% decydowało się wejść na szczyt, a w roku 2010 – już tylko 38%.

Być może, poza względami  kulturowymi, na tę decyzję mają wpływ także inne czynniki, takie jak ekologia czy względy bezpieczeństwa, na które zwracają turystom uwagę publikacje Parku Narodowego Uluru-Kata Tjuta oraz pracujący tam przewodnicy. 

Nasze działania nie pozostają bowiem bez wpływu na przyrodę, a zdobywanie Uluru zdecydowanie tej górze szkodzi. Wyraźne zagłębienie w skale, biegnące wzdłuż zabezpieczających trasę na szczyt łańcuchów, zostało wydeptane przez ambitnych zwiedzających w ciągu zaledwie 60 lat. Oprócz przyspieszania niszczącej skałę erozji, niektórzy przyczyniają się do biologicznego zanieczyszczenia skały. Wspinaczka zajmuje około trzech godzin, a na szlaku nie ma przecież żadnej toalety. Przyciśnięte potrzebą fizjologiczną osoby, w desperacji nie znajdują często innego rozwiązania, jak pozostawić swoje płynne lub stałe odchody po drodze. W piaskowcu zaś nie sposób wykopać dołka… Wszystko to spływa później po ścianach wraz z deszczem i wypełnia zagłębienia skalne. Z wody w nich zgromadzonej korzystają zaś drobne zwierzęta, żyjące w tej okolicy. Chociaż brzmi zaskakująco, nie jest to niestety tylko hipoteza - badania wykazały zdecydowanie większe zanieczyszczenie  bakteriologiczne mini zbiorników wody znajdujących się obok trasy prowadzącej na szczyt, aniżeli tych w pozostałych częściach skały.

Wbrew pozorom, wejście na Uluru nie jest również łatwe. Upał, śliska nawierzchnia, konieczność używania łańcuchów jako poręczy oraz fakt, że turyści na ogół zbyt optymistycznie oceniają własną kondycję fizyczną powoduje, że wielu wchodzących ulega wypadkowi. Podczas próby zdobycia góry zginęło już 35 osób. Ze względów bezpieczeństwa szlak wejściowy zamykany jest więc w najgorętszych miesiącach australijskiego lata, czyli w grudniu, styczniu i lutym. W innych okresach nieczynny jest po zmroku. Wspinaczki zakazuje się także, jeśli temperatura powietrza przekracza 36 stopni Celsjusza, w przypadku silnego wiatru, opadów deszczu powodujących znaczący wzrost wilgotności skały, gdy chmury utrudniają widoczność, oraz kiedy przeprowadzane są operacje ratunkowe. Wyłącza się tę drogę z ruchu turystycznego także w czasie odprawiania przez Aborygenów religijnych ceremonii.

PECHOWE KAMIENIE

Niebezpieczne jest nie tylko wchodzenie na szczyt, ale jak się okazuje, również zabieranie na pamiątkę odkruszonych fragmentów Uluru. Na wystawie w Parku Narodowym Uluru-Kata Tjuta można obejrzeć listy w wielu językach, przepraszających za popełnienie nierozważnego czynu i przywłaszczenie kamyka. Nadawcy przesłali je wraz z niefortunną pamiątką w załączniku. Tłumaczą, że odkąd przywieźli do domu skałę, spotykały ich w życiu same niepowodzenia i nieszczęścia. Podobno mieli wizje, w których pojawiała im się postać Aborygena, w jakiś magiczny  sposób nakłaniająca do zwrotu kamieni. Temat jest traktowany przez władze parku narodowego z należytą powagą. Wszystkie te nadchodzące na jego adres skały i piasek są czym prędzej zwracane górze w specjalnej ceremonii, którą organizują tubylcy. Przezorny turysta powinien więc na zimne dmuchać i zaniechać zarówno wchodzenia na szczyt Uluru, jak i kolekcjonowania kamieni.

Jak więc najlepiej spotkać się z górą? Pozostają spacery po okolicy, oglądanie malowideł naskalnych i wielogodzinne delektowanie się jej zmiennymi barwami. Okazując szacunek dla miejscowej kultury, mamy też szansę na głębsze kontakty z ludźmi. Może dowiemy się dzięki temu czegoś więcej o Tjukurpa, czyli o zasadach rządzących światem według Anangu – bo tubylcy dzielą się swoimi opowieściami tylko z tymi, którzy potrafią naprawdę słuchać.
 
Magdalena Mendez-Gniot